Kocham i rozumiem. Kocham na pewno, ale jak zagłębię się w temat, tak naprawdę, głęboko, jak lubię, to z tym rozumieniem zaczynają być problemy. Dopiero jak coś tracimy, dociera do nas, jak bardzo to było ważne. Z wolnością też tak jest. W tym roku mija trzydziesta rocznica wprowadzenia stanu wojennego (nie pamiętam, żebym była kiedyś aż tak na czasie!) i refleksja wydaje się nieunikniona choćby z tego powodu. Ale w mojej pamięci mocniejszy sygnał ma zacięta dyskusja z panią docent Popową na zajęciach z filozofii w czasie studiów. Elegancka pani docent, żona filozofa, też docenta (oboje specjaliści w dziedzinie marksizmu-leninizmu), była wyjątkowo otwarta na dyskusje dotyczące wolności kobiet. Myślę, że nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że może być posądzona o feminizm (ja sama byłam wtedy na etapie wolności słowa), a poglądy polityczne bardzo zręcznie i „politycznie” oddzielała od własnej potrzeby niezależności. Z „prawa moralnego” Kanta lekko przeszliśmy do kwestii, czy małżeństwo zabiera wolność czy, jak to bywało w XIX wieku, daje kobiecie możliwość rozwoju. I jak się mają do tego gary i dzieci. No i determinizm hormonalno-fizjologiczny, kwestia spełnienia na różnych polach, eschatologia i co w tym wszystkim oznacza mądrość. I czy miłość i wolność wzajemnie się wykluczają czy wspierają. I to było chyba z tego wszystkiego najtrudniejsze do ustalenia.
To temat, z którym zmagam się od dłuższego czasu i nie jestem w stanie wznieść się do poziomu świętego Augustyna, że „naprawdę kochać to pozwolić odejść”. Bardziej podoba mi się jego zdanie „kochajcie i róbcie co chcecie”. Moja rozemocjonowana natura cała aż tętni od miłości albo tęsknoty za nią, a potrzeba wolności sprawia, że jestem ze sobą w stałym konflikcie. Ileż to razy przehandlowałabym tę swoją wolność, ale tylko za miłość prawdziwą, idealną, mistyczną. Czy istnieje taka miłość, która nie zabierze mi wolności?Trzeba by chyba cofnąć się do poziomu definicji, tej własnej , oczywiście. Bo dla każdego, jak się okazuje (a już w Polsce to na pewno!), wolność oznacza co innego. Ludzie są pełni sprzeczności, a wyobrażenie o wolności jednych może ingerować w wolność innych. Mogłabym zahaczyć o Nietschego, ale to byłoby zbyt oczywiste. Startujemy z demokracji i wynikających z niej praw i obowiązków. Jeśli wszyscy ludzie są równi, to mają ( powinni mieć) te same szanse życia takiego, jakiego chcą. A jeśli nie wszystko udaje się wyrównać ekonomicznie, to zawsze można być równym duchowo. W buddyjskiej harmonii i równowadze każdy może osiągnąć stan głębokiej szczęśliwości, mieć wpływ na własny nastrój poprzez odpowiednio stosowane pranajamy, zasadę cieszenia się życiem „tu i teraz”, wybaczania i wdzięczności za wszelkie dobro, jakie nas w życiu spotkało. Zobaczcie, jakie to proste! Sekretem jest wyzbycie się wszelkich marzeń o wolności a nirwana nagrodzi nas bezmyślną błogością. Trzeba nauczyć się kochać „w jedną stronę”, nie oczekując wzajemności (tak unikniemy rozczarowań), tylko dawać (jak coś jednak dostaniemy, to będzie to miła niespodzianka i powód do wdzięczności), nie przywiązywać się do ludzi, rzeczy i efektów swoich działań (pogodzić się z tym, że coś może się nie udać) i afirmować wszystko, co dobre. A, i jeszcze nie oceniać! Czyli zresetować się kompletnie i żyć wbrew temu wszystkiemu, w czym wyrośliśmy i samemu sobie też.
Hmm, ciężko czasem przyznać, że jest się tylko człowiekiem i chciałoby się osiągnąć pełnię szczęścia nie wywracając całego swojego życia do góry nogami. To tak jak ciągoty do takiego porządnego wybrudzenia się od czasu do czasu albo zjedzenia (lub wypicia) czegoś absolutnie niezdrowego. To zwykła niedojrzałość i brak mądrości. Wiem.
Jak już mamy dużą teoretyczną wiedzę i sporo doświadczeń potwierdzających przeróżne reguły i jak zaznaliśmy jakiejś niewoli i wiemy, że warto walczyć o wyzwolenie, stać nas na różne rzeczy, o których kiedyś tylko marzyliśmy i zapracowaliśmy na dość dobre zdanie o sobie, to czasem ogarnia nas takie zwyczajne zmęczenie i lenistwo i chcielibyśmy skorzystać z prawa do wolności i… nie robić kompletnie nic. Każdy ma taką nirwanę, na jaką zasłużył. Wolność nam się należy, jak psu miska, żeby móc wybrać taką karmę, jaką chcemy. Tylko radzę czytać mały druk pod wybraną opcją. Reklamacji nie będzie.
P.S.
Docent Popowa, spotkana w korytarzu w hotelu asystenckim, wyglądała na szczęśliwą idąc w podomce z dużym dekoltem z garami do wspólnej kuchni. Najwidoczniej jej byt określił jej świadomość.